niedziela, 15 czerwca 2014

"Efekt motyla" - tutorial.


Potrzebne materiały:
  • kwadrat wycięty z bloku rysunkowego (najbardziej optymalny rozmiar to: 9x9cm, choć można i użyć karteczek zarówno mniejszych, jak i większych. Wszystko to zależy od tego, jak dużego motylka chcemy otrzymać)


 
 Sposób wykonania:



Przygotowujemy kwadrat...
... składamy go na pół w poziomie,...
... po czym go rozkładamy...
... i ponownie składamy na pół, tyle że tym razem w pionie.
Następnie po raz kolejny rozkładamy nasz kwadrat,....
...składamy go po przekątnej najpierw z jednej strony,...
... znowu rozkładamy...
... i po raz drugi składamy go po przekątnej, lecz tym razem z drugiej strony.
Rozwijamy kartkę,...
Zwijamy kartkę w pół, a następnie składamy jedną połówkę kartki do środka aby powstał trójkąt.

Podobnie postępujemy z druga połówką. W rezultacie z całej kartki otrzymujemy trójkąt.
W dalszym przebiegu działań zginamy prawą krawędź trójkąta, kierując ją ku wierzchołkowi...
... i tę samą czynność wykonujemy na krawędzi lewej.
Dalej, odwracamy konstrukcję na drugą stronę i ustawiamy ją do góry nogami

Chwytamy za jego dolną część i kierujemy ją ku górze.
Odwracamy konstrukcję i delikatnie składamy ją w pół.
Chwytamy za "tułów", "odwłok" naszego motylka, skrzydełka delikatnie odchylamy mu skrzydełka, zaokrąglając je. 












Źródło inspiracji: (klick)

niedziela, 8 czerwca 2014

"Dzień jeden w roku - urodziny."


W piątek miałam urodziny. Z okazji takiego jednego dnia w roku, nie odbyło się bez życzeń. Była ich cała masa, za co gorąco dziękuję.

Nie dostałam żadnych prezentów. Związanego z tym powodem żalu nie mam do nikogo. Nie przywiązuję dużej wagi do prezentów. Dla mnie nie są one takie ważne. Tak na prawdę jakoś nie lubię dostawać prezentów, w szczególności tych drogich. Drobne, skromne gesty, oznaki pamięci z życzeniami mają dla mnie większą wartość niż rzecz materialna.

Wystarczyło mi, że mama ugotowała mi mój ulubiony obiad, brat kupił duże pudełko uwielbianych przeze mnie lodów, a dzisiaj wieczorkiem robimy sobie rodzinnego.

 Nie dostałam żadnych prezentów, ale za to sama sprawiłam go sobie kupując sobie klasyczne, czarne Conversy. To jest już moja druga para trampek z tej marki. Jestem bardzo zadowolona z wytrzymałości moich czerwonych trampek, którym leci już 3 rok chodzenia. Są trochę popękane, rozwalone. Wystarczy je trochę podkleić i pochodzę w nich jeszcze trochę. To jest właśnie największa zaleta butów kupionych w markowym sklepie. Są troszkę droższe niż z neta, ale mam pewność co do ich oryginalności, czy wytrzymałości. Z doświadczenia wiem, że trampki za 30zł, czy "oryginały" kupione na necie nie mają takiej wytrzymałości. 

piątek, 6 czerwca 2014

"Prezent z okazji oczekiwania dziecka"

Znowu dopadła mnie "faza" robienia rękodzieł. To chyba dlatego, że ostatnio często wracałam wspomnieniami do czasów gimnazjum, gdzie praktycznie co czwartek brałam udział w Kole Plastycznym.

Uwielbiam stawać sobie wyzwania. Dzięki temu pokonuję własne "słabości", ucząc się wytrwałości i cierpliwości. Przecież nic nie przychodzi nam tak szybko jak byśmy chcieli. Tak było od zawsze... staram się wykonać wszystko jak najbardziej dokładniej, najperfekcyjniej.Teraz widać tego duże efekty...

Po przyjściu do szkoły z praktyk, okazało się, że moja (i nie tylko moja, bo całej klasy) ulubiona nauczycielka jest w ciąży. Moja klasa w bardzo szybkim tempie doszła do wniosku, że obowiązkowo musimy kupić jej jakiś prezent. Bez chwili namyślenia zaproponowałam, że mogę wykonać jakąś kartkę z tej okazji. Ja, jak to ja... jak już wcześniej napisałam lubię rzucać sobie wyzwania. Dawno temu widziałam na jednym z blogów "pudełko-wózek', jak sobie tylko o nim przypomniałam, pomyślałam "Tak! to jest właśnie to!. Muszę to zrobić!", więc pomysł wykonania "laurki" poszedł na drugi plan. To przynajmniej jest o wiele bardziej oryginalne i mało spotykane na prezent, niż jakaś tam kartka.

Wykonanie tego cacka zajęło mi 3 dni, w sumie około 10 godz. Zrobienie szablonów poszło szybciutko, o wiele gorzej było z posklejaniem niektórych elementów. Warto było się trochę pomęczyć dla takiego rewelacyjnego efektu.

piątek, 23 maja 2014

"Wszystko co dobre, szybko się kończy!"

Jest bardzo ciepło, aż za gorąco. Jednak na nadmierną ilość deszczu również mogę ponarzekać. W kalendarzu maj, a mnie najwidoczniej złapała jakaś wirusówka. Z nosa leje się katar, do tego mam straszną chrypę, do tego stopnia, że chwilami nie mogę nic powiedzieć.

"Wszystko co dobre, szybko się kończy!" Tą sentencją podsumowuję swoje praktyki, które ukończyłam tydzień temu. Te półtora miesiąca czasu wolnego od szkoły minęło mi szybko niczym mrugnięcie okiem, czy pstryknięcie palcem. Od poniedziałku wróciłam do "gry" zwanej szkołą. Znów się zaczęło bardzo wczesne wstawanie, a za razem wracanie do domu późnym popołudniem. Znowu zacznie się ślęczenie w szkolnych ławkach spędzonych na często nudnych wykładach moich nauczycieli. Już nawet nie wspominam o kwestii licznych sprawdzianów z wiedzy, których teraz pewnie będzie nadmiar, co przed końcem roku jest sprawą oczywistą. Najgorszą sprawą w klasach jak grzeje słoneczko jest straszna duchota w klasach, brak powietrza i latająca po pomieszczeniu senna atmosfera. Nie ma zlituj, nie ma przebacz. Ale nie ma co tutaj robić długich wywodów. Przemęczę się jeszcze z miesiąc (co zleci bardzo szybciutko równie jak praktyki) i będę mogła cieszyć się kolejnym wolnym, czyli wakacjami.

W ostatnim tygodniu znowu postawiłam na odwiedziny. Tym razem kolejny raz padło na moje gimnazjum. Będąc wśród tłumu nieznanych mi twarzy, jako absolwentka czułam się troszkę nieswojo. Na szczęście uczęszcza tam jeszcze kilka znanych mi osób. Ale nie poszłam tak na długie rozmowy z osobami, które tak uczęszczają. Ze świetlicy i od p. Robikowskiego zabrałam kilka swoich "arcydzieł", które wykonałam będąc jeszcze uczennicą tejże szkoły. Niestety minęło kilka dobrych lat i część prac się zagubiło albo uległo destrukcji.



sobota, 10 maja 2014

"Majowo mi... "


Mamy maj, czyli wiosna w pełni.Oceniając ten miesiąc można śmiało powiedzieć, że pogoda nas nie rozpieszcza. Mamy krzyżówkę deszczu ze słoneczkiem.

5tydzień tydzień praktyk już za mną. Jeszcze tydzień i koniec tego dobrego. W sumie praktyki bardzo mi się podobają i kto wie może dostanę się na staż w Urzędzie w Witnicy. Bardzo bym chciała, więc bądźmy pomyślnej myśli.

Ostatnio znalazłam czas by odnowić pewne znajomości. Odwiedziny Justyny i Danieli dobrze mi zrobiły. Widziałam się, rozmawiałam jeszcze z kilkoma znajomymi z czasów gimnazjum. Trzeba robić częściej takie spotkania i nadrobić pewne sprawy, rozmowy. W sumie już niedługo będzie do tego okazja - jakiś czerwcowy festyn z Browaru. Potem wakacje, a wraz z nimi związany Woodstock. A tego roczna edycja zapowiada się bardzo ciekawie i apetycznie. 

U mnie w sumie jest dobrze. Uwielbiam kiedy moje myśli się spełniają.
Wiedziałam, że pewna sprawa będzie miała taki ok wydarzeń. Niektórzy ludzie mają w sobie zbyt dużo pychy i obłudy, że trudno im się przyznać do popełnionego błędu. Po prostu kłamią komuś prosto w oczy, żeby wyjść z dobrą twarzą, opinią, co przyszłościowo nie wychodzi im to na dobre. Ale cóż powiedzieć... Niektórzy ludzie się nigdy nie zmienią, a w związku z tym historia lubi się powtarzać - i tal będzie jeszcze bardzo długo, w przypadki pewnej osoby...

Na koniec kilka zdjęć. Część jest, że tak powiem, troszkę "przeterminowana". Trochę czasu minęło od ich wytworzenia, ale w końcu znalazłam trochę czasu aby je obrobić i tu wstawić. 
Pod mój obiektyw znowu wpadło pełno owadów - Kocham to!

niedziela, 27 kwietnia 2014

"Kuchenne koszmary"

"Kuchenne koszmary" to jedna z moich ulubionych serii. którą stworzyłam w ostatnich tygodniach.
Włożyłam w nią całą swoją duszę, serce i uczucia, bo fotografia jest tym co najbardziej lubię... a jak na razie... tym co najbardziej kocham. Przynajmniej wiem, że moja miłość, kryjąca się pod jej postacią, nigdy mnie nie opuści, nie zawiedzie, nie zdradzi, nie okłamie... Właśnie dlatego jest rzeczą, z którą spędzam tak dużo czasu. 

Ta seria to nie są jakieś tam zwykłe zdjęcia. To coś nad czym trzeba poświęcić odrobinę czasu w celu rozwikłania prawdziwego przesłania przekazanego w danej ilustracji. Teraz prezentuję czym natchnęły mnie drobiazgi znajdujące się w każdej kuchni. 

To jeszcze nic w porównaniu z pomysłami, które dwoją i troją się w mojej główce. W mojej następnej serii nadam niektórym przedmiotom życie jakiego nigdy dotąd nie miały możliwości mieć. Szczerze mówiąc, to boję się swoich pomysłów... Moja kreatywność nie zna granic...
"Skazany na życie"
"Wola istnienia"
"Igły, prawie jak widły"
"Iluminacja cienia"
"Paranormal family"

Elfien lied

Ostatnimi czasy sporo myśli krąży mi po głowie. Roją mi się wielorakie pomysły na zdjęcia. Jak je wykonam i wyjdą mi tak jak o nich myślę, to nadam sobie tytuł jakiejś "Królowej Marko". Mój natłok myśli jak mrówek w mrowisku nie ogranicza się tylko co do fotografii. Po raz kolejny napadła mnie wielka ochota napisać o czymś głębszym. Podobnie jak to było w przypadku:  "W tym królestwie potępienia nie ma chwały bez cierpienia."  Jednakże w przypadku tej notki będzie trochę inaczej. Nie będę Ty pisała o sobie, a swoich przeżyciach. Chociaż na mały fragment tego też się gdzieś tutaj znajdzie miejsce. "Elfen Lied" to jedno z anime związane klimatycznie z horrorem. Ale właściwie gdyby nie pewien akcencik zawarty z nim, który tak bardzo kojarzy mi się z moim życiem, to ten post nie powstałby nigdy.

Czytałam o tym anime bardzo dużo. Dla dużej liczby krytykujących osób, którzy są już po seansie tej animacji,  jest ono zwykłym, niczym się nie rozróżniającym na tle innych swego typu. Bo co ciekawego i jakie wartości, mogą zawierać nienaturalne obrazy, gdzie dosłownie można znaleźć „rękę, nogę, mózg na ścianie”? Przez te wszystkie sceny można powiedzieć, że jest zbyt mocno przepełnione sielankowym rozlewem krwi, brutalnością, torturami.. Nagości w nim również nie brakuje, bo jest jej równie dużo co krwi. Nagość większości filmów i serii jest zwykle prekursorem sceny miłosnej. W tym anime jest to bardziej związane z czymś złym, zazwyczaj dość brutalnym, serwując przy tym porządny koktajl emocjonalny. .

Fabuła skupia się na losach przedstawicieli nowej rasy ludzkiej zwanej „dicoloniusami”, którzy posiadają pewne nadnaturalne zdolności, przeszkadzające im w życiu i powodujące ich odosobnienie od reszty społeczeństwa. Nienawidzą oni swoich poprzedników "Homo Sapiens", zabijając ich przy tym z zimą krwią. Posiadają oni tak zwane wektory, złożone z niewidzialnych ramion, długich wystających z plecy, które pozwalają, trzymać, rzucić, wyciąć i zniszczyć to co tylko uznają za stosowne.
Opowieść opowiada o młodej dziewczynie Lucy/Nycu, posiadającą rozdwojenie jaźni, podwójną osobowość. Po ucieczce z tajnego kompleksu naukowego Lucy traci swoje wspomnienia i powraca do osobowości dziecka, które potrafi wypowiedzieć tylko jedno słowo „Nycu”, skąd zaczerpnięto źródło dla jej imienia.Ona kończy się spotkanie młodego człowieka o imieniu Kouta i jego kuzynka Yuka. Dwa, nie wiedząc, co zrobić z dzieckiem, jak Nyuu, decydują się dbać o nią i wkrótce zaczyna swoją normę jako ciągnięty razem rodziny, która musi poradzić sobie z rozdwojenie jaźni Nyuu i agentów rządowych, którzy szukają jej odzyskać...
Mimo że zetknęłam się ze sporą dawką negatywnej opinii na tego temat, posiadam do tego anime pewnego rodzaju sentyment. Oglądając je, jak zwykle starając się wczuć w fabułę i wyczytując w niej wartości, poczułam coś co nie zdarzyło się przy żadnym innym anime, czy filmie. Po obejrzeniu któregoś z odcinków, ogarnęły mnie głębokie refleksje, bo odnalazłam w nim cząstkę tego co spotkało mnie w życiu. Wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego jak wiele dla drugiego człowieka może znaczyć jedno krótkie słowo „przepraszam”. Tym bardziej z tego jakie konsekwencje w przyszłości może przynieść nie wypowiedzenie tego magicznego słowa.
 http://37.media.tumblr.com/cd0393863221836f7a5415e63498c49d/tumblr_n10m0z00BO1rlvqceo1_500.gifphotoset animated GIFhttp://24.media.tumblr.com/tumblr_lzx1n4WP1o1r1afsso1_500.gif