Malowaniem
światłem zajmuję się nie od dziś. Sięga to do czasów gimnazjum kiedy
zaczęłam się fascynować fotografią. Kiedy kiedy uczęszczałam do 3 klasy
gimnazjum kilka razy odbyły się zajęcie fotograficzne prowadzącego przez
Wojtka B. To
właśnie wtedy poznałam sposób, dzięki któremu można uchwycić piękno
światła. To nie jest takie trudne jak się niektórym wydaje. Potrzebne do
tego jest ciemne pomieszczenie, latarka i odpowiednio ustawiony czas
wydłużenia migawki. Byłam wtedy młodą niedoświadczoną w tej dziedzinie
nastolatką. Nie wierzyłam w siebie i w moc swoich umiejętności, ani
tego, że wychodzę ładnie na zdjęciach. Wtedy wszystko wydawało się takie
inne. Uważałam się za nic nie wartą i brzydką osobę. Przez te kilka lat
dużo się zmieniło, ja się zmieniłam.
Z
jakiś rok, 2 lata temu, pewnego, deszczowego wieczoru bardzo mi się
nudziło. Podeszłam do okna i oglądałam kropelki deszczu, w których
cudownie odbija się światło z pobliskiej latarni. Spodobały mi się one
tak bardzo, że postanowiłam uchwycić ich urok na zdjęciu. Bez żadnej
chwili zastanowienia chwyciłam za aparat i zaczęłam pstrykać fotki. Z
początku mi się to nie udawało zrealizować mojego planu. Zdjęcia
wychodziły jakieś rozmazane lub całkowicie czarne. Nieustannie grzebałam
w ustawieniach aparatu, dążąc do czegoś konkretnego, co pozwoli zrobić
mi choć jedno zdjęcie przedstawiającego kropelki deszczu, na szybie w
moim pokoju. W końcu trafiłam na nieoczekiwany efekt, który wywołał się u
mnie dzięki trzęsącym się ze zmęczenia rękom. Bardzo mi się to
spodobało, więc zaczęłam mini machać zdobywając przeróżne świetlne
wzory. A poniższe zdjęcie ukazują efekty tamtego wieczoru.Uzyskałam to nie potrzebując nawet dłuższego czasu migawki, podobnie było z choinką ukazaną w poprzednim poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz