Nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdy tutaj nie pisałam o mojej pierwotnie największej muzycznej miłości - Bullet For My Valentine. Jakby tak określić, moja obsesja na punkcie Bulletów trwała i trwa jakieś 3 lata. Myślałam, że Matta Tucka z zespołem nic nie przebije, jeszcze przez bardzo długi okres czasu. Już nie raz o miano najbardziej ulubionej kapeli/wykonawcy, bili się Coma, Trivium, Hunter, Slipknot, Asking Aleksandria, Papa Roach, Bring Me The Horisone, Imagine Dragons, Kings Of Leon, czy wiele innych wspaniałych muzyków. Jednakże zawsze stawało się tak, że byłam wierna tylko im - Bulletom. Wszystko zawsze istnieje do czasu... Tym przewrotnym momentem w moim życiu było odkrycie na YT mojego znaleziska, z którego jestem cholernie zadowolona, czyli z braci Wentworth, a dokładniej Our Last Night. O nich wspominałam jakoś na początku listopada (post znajdziecie tutaj). Pisząc w tedy o nich nie wiedziałam jaki stopień osiągnie moje uczucie do ich twórczości. Ich EP "Oak Island" od chwili wyjścia, ścisnął mnie za ścisnął mnie za serce tak bardzo, że w teraźniejszości nie potrafię wytrzymać bez tych utworów ani jednego dnia. "Same Old War", "Sunrise", "Scared Of Change" oraz inne sprawiają, że czuję się niezwykle wypoczęta, tak jakbym przeniosła się to innego świata. Bulletom już to dawno temu się udało, lecz to już nie to samo uczucie, emocje... Od jakiegoś czasu myślę nad tym, że bracia przejęli już na wakacje żółtą koszulkę lidera, jeśli chodzi o maniactwo do utworów danego zespołu. Nawet, mimo że kiedyś prowadziłam prywatnego bloga o BFMV, przechodzą oni do historii, lecz nie wykluczam myśli, że czekam na ich nowy krążek.
OLN nie dają o sobie zapomnieć, przez co jeszcze bardziej podpalają moją miłość do nich. Co chwilę coś publikują - tu jakiś teledysk, tu jakiś nowy cover, a jeszcze innym razem jakąś relację z trasy koncertowej. Właśnie za to ich kocham...
Na koniec prezentuję wam ich najnowszy cover - "Dark horse" Katy Perry, jak i również teledyski utworów z "Oak Island"
Zima, zima, zima, pada, pada
śnieg...
Przyszła do nas pogoda prawdziwie przypominająca tą porażającą chłodem porę roku. Jest już prawie luty, a dopiero
kilka dni temu spadł pierwszy śnieg. Męczyła już mnie szaro-bury, widok drzew,
domów, ulic. Wszystko w koło zrobiło się ładne, kiedy ziemia pokryty jest
warstwą śniegu. Wcześniej wszystko przypominało
mi bardziej przykrą, deszczową jesień, niż lodowatą zimę. Taka pogoda sprzyjała
nudzie, i to strasznej nudzie. Nic nie chciało mi się robić, nawet nie garnęłam
się nauki.
Ostatnie kilka tygodni spędzam
nad głębokimi refleksjami. Przez ostatni rok bardzo się zmieniłam. Jeszcze nie
dawno nie spodziewałabym się, że kiedykolwiek przejdę, aż taką rewolucję
wewnętrzną. Bardzo dużo czynników na to wpłynęło, że stałam się silniejszą
psychicznie kobietą, ale również bardziej wrażliwszą. Potrafię w kilka sekund
się rozpłakać, pod wpływem jakiejś rozmowy, wspomnień, czy nawet jakiegoś
momentu w filmie. Już nie jestem taką bardzo szarą myszką, jak kiedyś. Potrafię
bardzo dać w kość, w sytuacjach gdzie kiedyś się bałam cokolwiek powiedzieć,
zrobić. Najbliższy czas jest dla mnie taką jakby próbą, czy uda mi się podołać
mojej nowej „postaci”.
Czuję po kościach, że 2014 rok
przyniesie jeszcze więcej zmian niż rok ubiegły. Znalazłam osoby, które mimo
wszystko zawsze są ze mną, mnie wspierają i starają się pomóc. Mogę z nimi
porozmawiać o najskrytszych rzeczach, czy problemach na każdym kroku zadających
okropny ból w sercu. Już nie jestem taka samotna, jak to było kiedyś…
Jeszcze tydzień i rozpocznę od
dawna upragnione ferie. W końcu sobie odpocznę. Po nich trzeba wziąć się mocno
w garść i nie można się dać ponieść jakimś pokusom, typu lenistwo, czy
rozproszeniem się innymi sprawami niż nauka. W ogóle pozostało mi bardzo mało
czasu spędzonego w szkole, które można wykorzystać na poprawę ocen lub
utrzymanie ich na takim poziomie w jakim są w tej chwili.
Tydzień szkoły + 2 tygodnie
ferii + miesiąc szkoły + 6 tyg. praktyk/między czasie Wielkanoc + miesiąc
szkoły i wystawienie ocen, to wszystko daje mi tylko jakieś 2,5 miesiąca na
realizację planu związanego z ocenami.
Ferie rozpocznę bardzo miłym
akcencikiem jakim jest impreza mojego krewniaka wchodzącego w wiek dorosłości
Mateusza. Luty być może przyniesie mi
sporo niespodzianek.
Miałam pisać wcześniej, ale tyle się
działo... Jeszcze wczoraj myślałam, że coś napisze, ale nie wyszło. Wiec
pisze dziś...Ostatnio nie jestem tutaj zbyt często. Coraz trudniej pisać, ubrać
myśli w słowa, odnaleźć miejsce w wirtualnym, wciąż obcym mi świecie... Kilka dni skreślonych w nowym kalendarzu,
pierwsze zapisane chwile tego Roku, pierwsze sprawdziany i pierwsze zajęcia
szkolne w Nowym Roku i pierwsze tegoroczne porządki...
2014 ciekawie się zapowiada. Pierwsze dni tego roku
pozytywnie mnie zaskoczyły niektórymi wydarzeniami. Mam nadzieję, że tak będzie
już cały czas, a nawet jeszcze lepiej. Że odnajdę prawdziwe przyjaźnie i
miejsca w tym świecie, dzięki którym będę naprawdę szczęśliwa…
W 2013 zrozumiałam, ze życie potrafi mieć
więcej w sobie niespodzianek, niż sama byłabym w stanie sobie wyobrazić... Był
on dla mnie dobrym rokiem, nie mam co narzekać. Wiele się zmieniło, ja się
zmieniłam. Poznałam w nim dużo wspaniałych osób, które w spaniały sposób
wprowadziło w moim życiu rewolucję. Odbicie od szarej i monotonnej
rzeczywistości bardzo mi się przydało. Jeszcze czasami powracam do poprzedniego
stanu, ale zdarza się to bardzo rzadko. Udało mi się zapomnieć o czyimś
istnieniu, nie mogę przez cały czas myśleć nad tym co było i jak zostałam
potraktowana. 2013 dał mi dużo do zrozumienia. Życie jest strasznie kruche. Czasem
jedno słowo zmienia w piekło cały Świat, a przyjaźń zmienić w nienawiść. Czesław miał rację, piękne są tylko chwile. Z czego najpiękniejsze momenty są ulotne. Bardzo smutne jest to, że nasze szczęście jest zależne od drugiego człowieka.
Malowaniem
światłem zajmuję się nie od dziś. Sięga to do czasów gimnazjum kiedy
zaczęłam się fascynować fotografią. Kiedy kiedy uczęszczałam do 3 klasy
gimnazjum kilka razy odbyły się zajęcie fotograficzne prowadzącego przez
Wojtka B. To
właśnie wtedy poznałam sposób, dzięki któremu można uchwycić piękno
światła. To nie jest takie trudne jak się niektórym wydaje. Potrzebne do
tego jest ciemne pomieszczenie, latarka i odpowiednio ustawiony czas
wydłużenia migawki. Byłam wtedy młodą niedoświadczoną w tej dziedzinie
nastolatką. Nie wierzyłam w siebie i w moc swoich umiejętności, ani
tego, że wychodzę ładnie na zdjęciach. Wtedy wszystko wydawało się takie
inne. Uważałam się za nic nie wartą i brzydką osobę. Przez te kilka lat
dużo się zmieniło, ja się zmieniłam.
Z
jakiś rok, 2 lata temu, pewnego, deszczowego wieczoru bardzo mi się
nudziło. Podeszłam do okna i oglądałam kropelki deszczu, w których
cudownie odbija się światło z pobliskiej latarni. Spodobały mi się one
tak bardzo, że postanowiłam uchwycić ich urok na zdjęciu. Bez żadnej
chwili zastanowienia chwyciłam za aparat i zaczęłam pstrykać fotki. Z
początku mi się to nie udawało zrealizować mojego planu. Zdjęcia
wychodziły jakieś rozmazane lub całkowicie czarne. Nieustannie grzebałam
w ustawieniach aparatu, dążąc do czegoś konkretnego, co pozwoli zrobić
mi choć jedno zdjęcie przedstawiającego kropelki deszczu, na szybie w
moim pokoju. W końcu trafiłam na nieoczekiwany efekt, który wywołał się u
mnie dzięki trzęsącym się ze zmęczenia rękom. Bardzo mi się to
spodobało, więc zaczęłam mini machać zdobywając przeróżne świetlne
wzory. A poniższe zdjęcie ukazują efekty tamtego wieczoru.Uzyskałam to nie potrzebując nawet dłuższego czasu migawki, podobnie było z choinką ukazaną w poprzednim poście.
Moja przyjaciółka -Karolina, wciągu ostatnich dni wysyłając mi swoje arcydzieła fotograficzne, natchnęła mnie do poprzeglądania swoich folderów w celu poszukania kilku perełek. Udało mi się odkryć kilka takich cudeniek, ale za nim je opublikuję chciałabym przedstawić coś nawiązującego jeszcze do niedalekiej przeszłości, czyli Świąt Bożego Narodzenia.